wyd. Dolnośląskie, stron 195
Bree Tanner jest nowonarodzonym wampirem ogarniętym żądzą krwi.
Nigdy nie chciała nim zostać. Tymczasem, nieoswojona ze swoimi nowymi
umiejętnościami i uczuciami, zostaje wcielona do krwiożerczej armii
nowonarodzonych, która jest przygotowywana do walki ze starszymi i silniejszymi
wampirami. To może mieć tylko jedno zakończenie…
„Drugie życie Bree Tanner”
czytałam bardzo dawno temu, gdy jeszcze nie istniało os-meus-libros. Dlatego
też nie powstała wtedy żadna recenzja. Jednak gdy niedawno układałam po remoncie
książki na półce, spojrzałam na Bree i stwierdziłam, że naprawdę warto napisać
o niej kilka słów.
„Drugie życie…” to uzupełnienie sagi „Zmierzch”. Sama seria, jak
już wspominałam przy okazji jej recenzowania, nie odmieniła jakoś szczególnie
mojego życia i w zasadzie była mi obojętna, więc nie bardzo wiedziałam, czego
się spodziewać. Kojarzyłam, o kim będzie książka, ale ponieważ Bree pojawiła
się w „Zaćmieniu” dosłownie na momencik, wiedziałam jedynie, że jest
nowonarodzoną, której historia kończy się naprawdę tragicznie.
Pamiętam, że książkę przeczytałam bardzo szybko. To była kwestia
około trzech godzin. Gdy raz zaczęłam czytać, oderwałam się od książki (a
właściwie ebooka) dopiero, gdy skończyłam. Byłam bardzo zaskoczona, że autorka
„Zmierzchu” potrafi stworzyć historię pisaną oczami innej bohaterki, zupełnie
różnej od mdłej Belli. W książce było ukazanych mnóstwo uczuć. Bree nie miała
wsparcia, nikt nie pomagał jej w okiełznaniu ogarniającej ją żądzy ludzkiej
krwi. Wyostrzone zmysły i uczucia przepełniały ją. Wykonywała rozkazy Rileya
nie zdając sobie sprawy, że ona i jej towarzysze są zwyczajnie oszukiwani i
wystawieni na pewną śmierć. Bree Tanner to bohaterka, której czytelnik żałuje,
którą na pewno polubi i z którą bardzo ciężko będzie mu się rozstać.
Każdy, kto czytał „Zaćmienie” wie, jak zakończy się ta historia. Ja
także wiedziałam. I modliłam się, by autorka na końcu coś wymyśliła, w jakiś
sposób zmieniła zakończenie. Nic takiego się nie stało. A ja ryczałam jak bóbr.
Bolało rozstanie z każdym bohaterem, ponieważ Meyer stworzyła naprawdę
niesamowite, choć tragiczne postacie. Ale Bree… to Bree. Zasługiwała na coś
więcej.
Okładka jest upodobniona do sagi, by wpasować książkę w serię.
Przedstawia klepsydrę, w której przesypuje się krwistoczerwony piasek.
Każdy fan sagi na pewno ma tę książkę już za sobą. Polecam ją
także tym, którzy czytali serię i nie
przypadła im ona do gustu. Bree jest inna. Przeczytać mogą również czytelnicy w
ogóle nie wiedzący, o co w „Zmierzchu” chodzi, poradzą sobie na pewno, gdy
potraktują „Drugie życie…” jako odrębną historię.
U mnie, jako anty-fanki „Zmierzchu”, Bree zajmuje szczególne
miejsce, zarówno na półce, jak i w sercu.
Ocena: 5/6
Nie czytałam "Zmierzchu", ale planuję się z nim zapoznać. Gdy mi przypadnie do gustu to wtedy sięgnę i po tą pozycję ;)
OdpowiedzUsuńHm, Sagę znam, ale Bree mam na półce od kilku lat i jeszcze po nią nie sięgnęłam. Czas najwyższy nadrobić zaległości :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nie czytałam, ale przyznam, że mnie zaintrygowałaś :)
OdpowiedzUsuńSkoro tak mówisz, to chyba chętnie bym się skusiła na tę powieść, zwłaszcza że mimo wszystko serię Zmierzchu czytało mi się bardzo lekko, nawet jeśli nie jest to szczyt literackiej ambicji...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. (Porcelanovvy)
Stary dobry Zmierzch. To od niego zaczęła się moja przygoda z książkami. Mimo, że przeczytałam całą serię kilka razy to chyba zrobię to ponownie :)
OdpowiedzUsuńZmierzch znam i czytałam. W sumie chyba nie ma już osoby co by nie kojarzyła tego tytułu ;) Chyba nie mam już ochoty wracać do tego klimatu, dlatego "Drugie życie Bree Tanner" raczej sobie odpuszczę :)
OdpowiedzUsuń