niedziela, 26 listopada 2017

146. Laini Taylor - "Córka dymu i kości" [1]

z serii "Córka dymu i kości"


Wydawnictwo Amber, stron 399

Karou na pierwszy rzut oka jest tylko dość niezwykłą uczennicą praskiej szkoły, w której uczy się tego, co potrafi najlepiej: rysowania. W rzeczywistości jednak mieszka w sekretnym sklepie, gdzie pod okiem Dealera Marzeń, Brimstone’a oraz pomagających mu chimer dorastała i uczyła się walki, pozwalającej jej przetrwać na tajemniczych wyprawach, na które posyła ją jej przyszywany ojciec. Karou nie wie, kim jest w rzeczywistości – zdaje sobie sprawę, że nie jest zwykłym człowiekiem, z drugiej jednak strony nie pasuje do żadnej z ras, na które natrafia w trakcie swoich wypraw. Oprócz tego ma tajemnicze tatuaże w kształcie oczu na wnętrzach swoich dłoni, a ich pochodzenia nikt nie chce jej wyjaśnić.

Podczas jednej z podróży napotyka na swej drodze odwiecznego wroga chimer, anioła o imieniu Akiva. Serafin ten różni się jednak od innych – Karou ma wrażenie, że to nie jest ich pierwsze spotkanie. Nie dostrzega w nim zagrożenia i czuje, że to właśnie Akiva może być kluczem do rozwiązania zagadki jej pochodzenia…

„Córka dymu i kości” to pierwszy tom serii o tym samym tytule. Przyznaję, że dawno nie czytałam książki, w której pojawiałyby się anioły, chimery i inne tego typu magiczne stworzenia i dopiero w trakcie lektury zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi tego brakowało. Poza tym spodziewałam się opływającego słodkością romansidła paranormalnego, a zostałam wciągnięta przez tajemniczą powieść o dziewczynie poszukującej samej siebie. Karou jest zagubiona, a my razem z nią. Przyznaję, że po kilku rozdziałach stało się to dla mnie nieco irytujące – bo w końcu jak długo można nie wiedzieć, kim właściwie jest główna bohaterka? Wtedy jednak do akcji wkroczył Akiva, przystojny ideał, anioł. Chemia pomiędzy nim a Karou jest bardzo wyraźna, jednak niezrozumiała. Obydwoje czują, jakby znali się od lat, co jest przecież niemożliwe.

Ciężko pisze mi się o tej książce, gdyż jestem pełna mieszanych uczuć. Z jednej strony zakończenie powaliło mnie na kolana (i tak, w końcu docieramy wraz z główną bohaterką do prawdy) i skłoniło do sięgnięcia po drugi tom, z drugiej jednak strony zdaję sobie sprawę, że przebrnięcie przez pierwszą połowę książki było dla mnie dość ciężkie i zabrało mi kilka tygodni. Z każdej strony wypływa magia: magiczne stwory, magiczne życzenia i sztuczki Mimo wszystko miałam cały czas z tyłu głowy taką natrętną myśl, że… to wszystko już było. Dopiero pod koniec powieści przekonujemy się, że warto było czekać, a autorka miała naprawdę ciekawy i nowatorski pomysł na wykreowanie świata.

Przyznaję, że nie udało mi się odgadnąć, kim jest Karou. Podobnie zresztą było z postacią Dealera Marzeń, która przewija się w powieści niemalże przez cały czas. Szczerze mówiąc, postać Brimstone’a fascynowała mnie i ciekawiła nawet chyba bardziej niż główna bohaterka. O Brimstonie wiemy jedynie, że posiada jakąś (jaką?) magiczną moc, wychował Karou (ale nie jest jego córką, więc skąd wzięła się u jego boku?), budzi respekt i podziw, jest tajemniczy i zna się na ludzkich i zwierzęcych zębach, z których robi dziwaczne naszyjniki (po co?). Poza tym jest gburowaty i trudno go polubić. To właśnie jego tożsamość była dla mnie największą zagadką, której rozwiązania nie mogłam się doczekać.

Zdaję sobie sprawę, że to jeden z najbardziej chaotycznych tekstów, które pojawiły się dotychczas na blogu. Ale jak już wcześniej wspomniałam, mam ogromny problem z oceną tej powieści. Może po prostu zabiorę się za drugi tom?

Ocena: 3,5/6

poniedziałek, 23 października 2017

145. Paul Christopher - Według Lucyfera


Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita S.A., stron 294

„Młoda archeolog Finn Ryan oraz fotograf Virgil Hilts podczas poszukiwań grobu jednego z apostołów trafiają na ślady zbrodni sprzed wielu lat i na starożytny medalion z imieniem pewnego upadłego archanioła. To tylko dwa z licznych elementów układanki, których skompletowanie pozwoli odsłonić skrywaną do tej pory prawdę o fundamentach naszej historii. Ale czy wszystkim zależy na jej ujawnieniu? Raczej nie, sądząc po liczbie śmiertelnie niebezpiecznych pułapek czekających na Finn i Virgila na szlaku ich poszukiwań.” (źródło: LC)

Naprawdę rzadko zdarza mi się posiłkować źródłami w celu zarysowania Wam fabuły, książki, o której mam zamiar napisać. Tym razem nie miałam jednak innego wyjścia z jednego, prostego powodu – nie mam pojęcia, o czym czytałam. Ale może po kolei.

„Według Lucyfera” znalazłam na strychu (choć wcale nie jest to powieść z zeszłego tysiąclecia!). Nie mam pojęcia, skąd książka się tam wzięła, na te pytanie nie potrafiła też odpowiedzieć mi moja mama. Skoro jednak wzięłam powieść w swoje łapki, całkiem zaciekawiona tytułem oraz opisem z okładki postanowiłam dać jej szansę i pełna zapału zaczęłam czytać. No… i w sumie tutaj skończyła się moja przygoda.

Nie do końca jestem w stanie określić, co tak naprawdę mi nie pasowało. Akcja ciągnie się jak flaki z olejem, by raz po raz wrzucić bohaterów w jakieś ogromne niebezpieczeństwo. Oczywiście wychodzą oni ze wszystkich kryzysowych sytuacji bez szwanku (co staje się wręcz śmieszne za którymś razem) i nagle przenoszą się na inną część kontynentu (halo, ale co działo się z wami w międzyczasie?). Znów możemy przysnąć, gdyż prawdopodobnie przez kolejnych pięćdziesiąt stron nic się nie wydarzy. Głównych bohaterów mamy dwóch: Finn i Hiltsa. Nie zapałałam do nich jednak zbyt wielką sympatią, nie zżyłam się z nimi. Pod koniec powieści złapałam się na tym, że skończyłam rozdział i zaczęłam się zastanawiać, czego ci bohaterowie tak właściwie szukają?

Miałam kilka razy taki pomysł, by zanieść „Według Lucyfera” z powrotem na strych i zacząć czytać coś, co zasługuje na poświęcenie uwagi. Jestem jednak upartą osóbką i uparcie dążyłam do końca powieści z nadzieją, że może zakończenie będzie „wow”. Niestety, nie było. A ja zmarnowałam na tę książkę cały miesiąc.

Ocena:

1/6. Nienawidzę dawać jedynek, ale nie potrafię znaleźć chyba żadnej dobrej strony.

czwartek, 19 października 2017

144. John Marsden - "Jutro 7. Po drugiej stronie świtu" [7]

z serii "Jutro"


Wydawnictwo Znak, stron 347

Ellie wraz z przyjaciółmi czekają na kontakt ze strony nowozelandzkich żołnierzy, którzy chcą powierzyć im tajemniczą misję. Zgodnie z umową w ustalonym miejscu pojawia się helikopter, z którego wysiada Ryan. Okazuje się, że nastolatkowie zostali uwzględnieni jako istotny partyzancki oddział, który ma odegrać znaczącą rolę w trakcie ostatecznego ataku nazywanego przez sprzymierzeńców „D-Day”. To ostatnia szansa na odbicie państwa z rąk wroga, więc tym razem wszystko musi przebiec perfekcyjnie…

No więc seria dobiegła końca. Przez siedem tomów śledziłam losy nastolatków, którzy zmuszeni zostali do walki w obronie własnej ojczyzny, którzy patrzyli na śmierć swoich rodzin, przyjaciół, rodaków, którzy z dzieci przekształcili się w młodych, odważnych żołnierzy. Opowieść stworzona przez Johna Marsdena ani na moment nie stawała się nudna, wymuszona, przesadzona. Zdarzało mi się, że musiałam odkładać na moment książkę, by ochłonąć, uspokoić się, czasem wytrzeć łzy. Teraz, po skończeniu serii dostrzegam, jak ogromną przemianę przeszli bohaterowie. Jak bardzo zmieniła ich wojna. Jak ich doświadczenia odmieniły ich światopoglądy, systemy wartości, zachowanie.

John Marsden odwalił kawał dobrej roboty.

Główna seria dobiegła końca, nad czym szczerze ubolewam (choć po głębszym zastanowieniu to dobrze – po co tworzyć kolejny dwudziestotomowy cykl?). Marsden stworzył jednak także uzupełnienie serii, kilkutomowe „Kroniki Ellie”, które bardzo chętnie przeczytam. Mam nadzieję, że utrzymają poziom głównego cyklu.

Ocena: 5/6

poniedziałek, 16 października 2017

143. J.R. Ward - "Wieczna miłość" [3]

z serii "Bractwo Czarnego Sztyletu"


Wydawnictwo Videograf II, 443 strony

Bella została porwana przez Korporację Reduktorów. Członkowie Bractwa próbują j odnaleźć, jednak z dnia na dzień tracą nadzieję, że przyjaciółka Mary wciąż jest żywa. Jedynie wyraźnie zaintrygowany młodą wampirzycą Zbihr uparcie śledzi reduktorów, by ją namierzyć i uratować, choć sam nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak bardzo zależy mu na życiu tej kobiety.

Czy uda mu się odnaleźć Bellę? Jaką mroczną tajemnicę skrywa Zbihr? Jaką rolę w jego życiu odegrał jego bliźniak, Furiath?

Cóż, wychodzi na to, że „Bractwo Czarnego Sztyletu” wciąga coraz bardziej z każdym następnym tomem. O ile przez „Mrocznego kochanka” dość ciężko było mi przebrnąć, o tyle „Wieczna miłość” pochłonęła mnie bez reszty. A za największy atut powieści uważam głównego bohatera.

Zbihra poznajemy w poprzednich tomach jako bezwzględnego drania, niezdolnego do okazywania uczuć innych niż gniew, czerpiącego przyjemność z zadawania bólu nie tylko innym, lecz głównie samemu sobie. To poznaczony bliznami od stóp do głów wojownik, zdecydowanie szczuplejszy od reszty członków Bractwa, odmawiający picia wampirze krwi, a tym samym pozbawiający się sił do życia. Zbihr nie pozwala innym się dotykać, nie zgadza się na okazywanie mu miłości, przyjaźni czy chociażby zwykłej dobroci. To sadysta i masochista.

„Wieczna miłość” wyjaśnia przyczyny jego zachowania. I to właśnie to wysuwa się według mnie na pierwszy plan powieści. Jego wspomnienia, koszmarna historia, jego walka z samym sobą, by wyzbyć się obrzydzenia do swojego ciała i duszy. To, co go spotkało jest obrzydliwe – nikt nie zasłużył na taki los.

Na szczęście spotkał Bellę i pojawiło się światło w tunelu.

Cały problem polega na tym, że Zbihr nie chce iść w jego stronę.

W tle obserwujemy zmiany w Korporacji Reduktorów, widzimy, jak toczą się dalej losy Johna, czyli (najprawdopodobniej) przyszłego członka Bractwa, którego poznaliśmy w poprzednim tomie. Dowiadujemy się też co nieco o bracie bliźniaku Zbihra. I oczywiście przenosimy się do siedziby Bractwa Czarnego Sztyletu, gdzie spędzamy czas z bandą świetnych facetów/wampirów, którzy zabijają nas swoim poczuciem humoru. Miodzio!

Chcę więcej. I Wam również polecam.

Ocena: 5/6

czwartek, 12 października 2017

142. Gail Carriger - "Bezzmienna" [2]

z serii "Protektorat Parasola"


Wyd. Prószyński i S-ka, stron 230

Alexia została żoną hrabiego Maccona. Pewnego dni obudziły ją wrzaski jej męża, który po zafundowaniu jej okropnej pobudki zniknął, zostawiając ją pod opieką wojska, które nie wiadomo skąd znalazło się nagle pod ich domem. 

Okazuje się, że przyczyną jego dziwnego zachowania jest problem, który nagle pojawił się w niektórych rejonach Europy – nadprzyrodzeni zaczęli tracić swoje niezwykłe moce…

Alexia starym zwyczajem postanawia rozwiązać zagadkę, przy okazji odnajdując swego małżonka i w tym celu udaje się do Szkocji. Czy jej wyprawa zakończy się sukcesem?

Pierwszy tom „Protektoratu parasola” czytałam kilka lat temu. Książka nie wywarła wtedy na mnie piorunującego wrażenia, dlatego też nie poszukiwałam następnych jej tomów. Od pewnego czasu staram się jednak wypełniać swoje postanowienie dokończenia rozpoczętych serii i tym oto sposobem w moje łapki trafiła „Bezzmienna”.

„Bezduszną” pamiętam raczej przez mgłę, ale pomimo tego od razu mogłam stwierdzić, że „Bezzmienna” jest napisana podobnie. Poznajemy tu dalsze losy „bezdusznej” Alexii, która teraz pełni trudną rolę żony alfy wilkołaków, hrabiego Maccona. Z przykrością muszę stwierdzić, że powieść nie powaliła mnie na kolana, czytałam ją przeraźliwie długo i chociaż nie była nudna, absolutnie ciężko było mi przez nią przebrnąć. Każdy z bohaterów ma specyficzny styl bycia, który trudno zrozumieć. Za bohaterami czasem ciężko jest nadążyć, zwłaszcza za główną bohaterką, która przez większość czasu bawi się w Sherlocka Holmesa, by na końcu wpaść na genialny pomysł i rozwiązać zagadkę (swoją drogą, nigdy bym na to nie wpadła ;)). Po trzystu stronach wątpliwej akcji nagle następuje punkt kulminacyjny, po nim jeszcze tylko kilka stron wyjaśnienia innym bohaterom co, jak, dlaczego, a na samym końcu (dosłownie, to była ostatnia strona!) najbardziej emocjonujące wydarzenie, które zachęca czytelnika do sięgnięcia po trzeci tom.

Chyba zorientowaliście się już, że raczej niewiele dobrego mam do powiedzenia o tej książce, prawda? Sama nie wiem, czy sięgnę po „Bezgrzeszną”. Jeśli tak, to dopiero za jakiś czas. Póki co muszę odpocząć od twórczości Gail Carriger.

Ocena: 3-/6

poniedziałek, 9 października 2017

141. Gillian Shields - "Zdrada Nieśmiertelnego" [2]

z serii "Nieśmiertelny"


Wydawnictwo Amber, 335 stron

Evie wraca do Wildcliffe Abbey. Wie, że teraz grozi jej tam śmiertelne niebezpieczeństwo, nie tylko ze strony Mrocznych Sióstr, ale także jej ukochanego. Dziewczyna razem z przyjaciółkami w tajemnicy poznaje tajniki magii wierząc, że uda jej się uratować Sebastiana. Tymczasem w szkole pojawia się nowa uczennica, płaczliwa i nieco dziwna Harriet Templeton, która wyraźnie ma problemy z zaaklimatyzowaniem się w nowym miejscu i za wszelką cenę próbuje zaprzyjaźnić się z Evie. Mogą z tego jednak wyniknąć ogromne problemy…

„Zdrada Nieśmiertelnego” to drugi tom serii, którą zaczęłam czytać wieki temu. Pamiętam, że pierwszy tom był średni, raczej niezbyt mnie zafascynował, ale „Zdradę…” miałam okazję kupić za symboliczne 8 złotych, a że nie lubię zostawiać niedokończonych serii, zdecydowałam się na zakup i przeczytanie tomu drugiego. Nie spodziewałam się jednak po nim niczego specjalnego. Czy miałam rację?

Książka, jak nietrudno się domyślić, należy do gatunku paranormal romance. I, cóż, o ile w pierwszym tomie co nieco się działo, o tyle drugi dłużył mi się niemiłosiernie. Evie cierpi, gdyż nie wie, gdzie jest Sebastian i myśli, że straciła do na zawsze. Sebastian cierpi, ponieważ stoi na krawędzi życia i śmierci, a nie ma przy nim Evie. I tak w kółko. W międzyczasie pojawia się Harriet, która jako nieliczna wzbudza w czytelniku jakieś emocje (o tak, miałam ochotę ją udusić), ale i tak większość książki opowiada o dylematach i kiepskim samopoczuciu głównej bohaterki. Słabo.

W pierwszym tomie pojawiło się bardzo dużo retrospekcji – czytaliśmy fragmenty dziennika Lady Agnes. W drugim również znajdują się takie przerywniki pomiędzy główną akcją. Przenosimy się wtedy gdzieś i wczytujemy się w marudzenie cierpiącego Sebastiana, który chyba nie jest do końca świadomy tego, co mówi.

Jak dobrze, że zapłaciłam za tę książkę tak mało! Uwielbiam wydawnictwo Amber, ale tym razem naprawdę jestem zawiedziona. Na szczęście nie aż tak bardzo, jak byłabym, gdybym spodziewała się po tej książce świetnej lektury.

Ocena: 3-/6

czwartek, 5 października 2017

140. Arthur Conan Doyle - "Pies Baskerville'ów" [3]

z serii "Sherlock Holmes"


Wydawnictwo Rytm, 203 strony

Sherlocka Holmesa i Johna Watsona w ich mieszkaniu przy Baker Street 221b odwiedza wiejski lekarz z Devonshire. Prosi o pomoc w rozwiązaniu zagadki tajemniczych śmierci kolejnych spadkobierców majątku Baskerville’ów. O rodzinie tej krąży legenda, według której każdy potomek rodu ginie w wyniku ciążącej na nich klątwy. Holmes nie chce uwierzyć w istnienie nadprzyrodzonego psa, który jest rzekomym sprawcą tych śmierci. Zafascynowany sprawą oddelegowuje na miejsce kolejnych zbrodni swego przyjaciela, doktor Watsona, by ten ochronił ostatniego spadkobiercę, sir Henry’ego Baskerville’a, a także rozwiązał zagadkę tajemniczego „psa Baskerville’ów”.

Czy legenda jest prawdziwa i nad rodziną faktycznie ciąży klątwa? Jak poradzi sobie Watson?

„Pies Baskerville’ów” jest już trzecim tomem opowieści o dokonaniach detektywa konsultanta. Słyszałam o tej książce mnóstwo pozytywnych opinii, więc zaczęłam ją czytać z wielką nadzieją, że i tym razem Doyle mnie nie zawiedzie. To był strzał w dziesiątkę!

Tym razem większość czasu spędzamy z Watsonem, jako że to właśnie jemu Sherlock powierzył prowadzenie sprawy (co wcale nie oznacza, że Holmes w tym czasie wypoczywa, o nie!). Za to John ma okazję się wykazać i, nie oszukujmy się, pragnie z tej okazji skorzystać i jak najbardziej zaimponować przyjacielowi.

„Być może nie świecisz jak słońce, ale potrafisz wyprowadzić z mroku. Niektórzy ludzie, sami pozbawieni geniuszu, posiadają niezwykłą moc budzenia go w innych. Chcę powiedzieć, drogi przyjacielu, że jestem ci bardzo zobowiązany.”

Zagadka jest skomplikowana, a rozwiązanie – jak zwykle – proste. No dobra, proste dla Sherlocka Holmesa, ja bym na to nie wpadła. ;)

Do tej pory przeczytałam tylko trzy tomy serii o kultowym detektywie, jednak póki co tę część muszę okrzyknąć najciekawszą. Historia Baskerville’ów jest mroczna i ciekawa. Autor kilkukrotnie nas zmyla, podsuwając fałszywe tropy. A temu wszystkiemu towarzyszy mrożące krew w żyłach wycie upiornego psa z czerwonymi ślepiami. Ktoś jeszcze się zastanawia, czy sięgnąć po tę książkę?

Na zakończenie dodam dla przypomnienia, że poszczególne tomy nie są ze sobą powiązane i nie trzeba znać ani „Studium w szkarłacie”, ani „Znaku czterech”, aby sięgnąć po „Psa Baskerville’ów”. Polecam!

Ocena: 5/6

poniedziałek, 2 października 2017

139. J.R. Ward - "Ofiara krwi" [2]

z serii "Bractwo Czarnego Sztyletu"


Wydawnictwo Videograf II, 426 stron

Mary jest chora – po kilku latach uśpienia jej organizm ponownie zaatakowała białaczka. Młoda dziewczyna zaczyna tracić nadzieję na to, że uda jej się przeżyć i pokonać chorobę. Może liczyć na wsparcie swojej sąsiadki, Belli. Dziewczyny razem decydują się pomóc zagubionemu sierocie, Johnowi, który, jak się później okazuje, zbliża się do przemiany w wampira. Na dodatek młodzieniec ma na piersi dziwny symbol, który sugerowałby ego przynależność do Bractwa Czarnego Sztyletu. W ten sposób Mary dowiaduje się o istnieniu rasy wampirów oraz poznaje Rankohra, jednego z członków Bractwa. Para bardzo szybko zakochuje się w sobie, jednakże jest jeden ogromny problem: wampiry nie wiążą się z rasą człowieków (odmiana celowa). Rankohr wiążąc się z Mary naraziłby ją na ogromne niebezpieczeństwo nie tylko ze strony czyhających na nią wampirów Reduktorów, ale także jego własnych braci oraz twórczyni ich rasy, Pani Kronik…

Jaką decyzję podejmie Rankohr i jakie będą jej konsekwencje? Czy Mary uda się po raz drugi wygrać z białaczką?

Po przeczytaniu pierwszego tomu serii trochę zniechęciłam się do „Bractwa…”. Przez to następne tomy stały na mojej półce nieczytane chyba ponad rok. Ciężko było mi zabrać się za „Ofiarę krwi” głównie dlatego, że obawiałam się swoistej kopii „Mrocznego kochanka”, w której zmienione byłyby jedynie imiona głównych bohaterów. I wiecie co? Byłam głupia.

Nie da się ukryć, że wątek romantyczny jest tu zdecydowanie wysunięty na pierwszy plan. Związek Rankohra i Mary jest jednak bardzo skomplikowany: dziewczyna choruje na raka, jest zwyczajnym człowiekiem, nie jest akceptowana przez Panią Kronik będącą swego rodzaju boginią wampirów, a na dodatek jej wybranek zmaga się z klątwą, którą wiele lat temu rzuciła na niego stwórczyni za jego liczne występki. Przez to naprawdę nie można jednoznacznie stwierdzić, jakie będzie zakończenie ich relacji.

Jako że seria jest (przynajmniej według mnie) po części erotykiem, mamy do czynienia z licznymi scenami łóżkowymi. Jest ich jednak zdecydowanie mniej niż w poprzednim tomie. Podobnie jak wcześniej są opisane całkiem nieźle i nawet jeśli nie jest się fanem tego typu opisów czyta się je bez większej irytacji.

Romans nie jest jednak jedynym wątkiem powieści. Bractwo wciąż walczy z Korporacją Reduktorów, strzegąc bezpieczeństwa wampirów. Bracia co noc wychodzą na ulice, by szukać i zabijać nieumarłych czyhających na ich życie. Czytamy więc mniej lub bardziej brutalne opisy walk pomiędzy nimi. Ponadto poznajemy reduktora o wdzięcznym imieniu O, poznajemy jego historię i punkt widzenia. Choć z początku wydaje nam się, że ten wątek jest nieco wyrwany z kontekstu, w końcu O odgrywa kluczową rolę w powieści (a może trafniejsze byłoby stwierdzenie „w serii”).

Trochę brakowało mi samego Bractwa. Panowie pojawiali się pojedynczo, rzadko widywało się ich w grupie – a to właśnie ich rozmowy i to, w jaki sposób wzajemnie się traktowali najbardziej urzekło mnie w pierwszej części. Jednakże nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, pojedynczo też są cudowni. ;)

Książka jest dość „gruba”, a ja połknęłam ją w jeden dzień. Podobała mi się o wiele bardziej niż „Mroczny kochanek”. Trochę się pośmiałam, kilka razy autorka wyprowadziła mnie w pole, raz opadła mi szczęka, raz zakręciła się w oku łza. A to wszystko w „Ofierze krwi”. Polecam.

Ocena: 4+/6

czwartek, 28 września 2017

138. Tahereh Mafi - "Sekret Julii" [2]

z serii "Dotyk Julii"


Wyd. Otwarte, 440 stron

Julia i Adam znajdują się w Punkcie Omega, gdzie dziewczyna poznaje innych ludzi posiadających niezwykłe umiejętności. Julia zamyka się jednak na otoczenie; czuje się wyobcowana, jest izolowana od Adama i wciąż skrywa przed nim to, jak na jej dotyk zareagował Warner. Na dodatek okazuje się, że ukochany również ma przed nią tajemnicę…

Co ukrywa Adam i jakie znaczenie będzie to miało dla jego związku z Julią? Kim jest tak naprawdę Warner?

Na drugi tom serii o Julii przyszło mi czekać dość długo, ponieważ nie mogłam nigdzie trafić na „Sekret…” w promocyjnej cenie. W końcu się jednak udało, więc książkę kupiłam i pochłonęłam, podobnie jak pierwszy tom.

Autorka zadbała o to, byśmy nie przyzwyczaili się zbytnio do sielanki pomiędzy główną bohaterką i Adamem. Niby paranormal romance, a romansu raczej niewiele. Pojawia się tu a to o wiele więcej Warnera – naszego znienawidzonego czarnego charakteru z pierwszego tomu. I nagle nasz światopogląd nieco się burzy, bo poznajemy go dokładniej, dowiadujemy się co nieco o jego dzieciństwie, rodzicach. Okazuje się, że nie zawsze jest taki bezduszny i podły. Zyskuje w naszych oczach… a także, chcąc nie chcąc, w oczach Julii. Co, jak nietrudno się domyślić, niezbyt podoba się Adamowi.

W powieści na jaw wychodzi mnóstwo tytułowych sekretów, nie tylko ten skrywany przez Julię. Sprawy bardzo się komplikują. Akcja gna do przodu, a my staramy się za nią nadążyć.

Tom drugi, podobnie jak pierwszy, napisany jest dość ciekawym stylem. Narracja jest pierwszoosobowa – wypowiada się Julia – jednak fascynujące są fragmenty poprzekreślane, pozwalające wczuć się w jej psychikę i dostrzec to, czego ona sama dostrzec w sobie nie chce. Próbkę możemy zaobserwować już na okładce.

Jeśli już jesteśmy przy okładce… jest przepiękna! Po prostu uwielbiam ją podziwiać.

Gorąco polecam tę serię!

Ocena: 5/6

poniedziałek, 25 września 2017

137. Gillian Shields - "Nieśmiertelny" [1]

z serii "Nieśmiertelny"


Wydawnictwo Amber, 303 strony

Evie przyjeżdża do Wyldcliffe Abbey niechętnie, jednakże nie ma innego wyjścia – jej ojciec wyjeżdża na misję wojskową, a babcia, będąca dla niej przyszywaną matką, ciężko choruje. Nowa szkoła ani trochę nie przypada dziewczynie do gustu – snobistyczne i bogate panienki z dobrych domów gnębią ją, nauczyciele zachowują się, jakby pochodzili z innej epoki, a na dodatek Evie ma wrażenie, że widuje na korytarzach tajemniczą postać dziewczyny łudząco podobną do niej samej. Oderwaniem od strasznej szkolnej rzeczywistości jest przypadkowo poznany chłopak, Sebastian, na spotkania z którym szesnastolatka wymyka się nocami. Szybko okazuje się jednak, że Evie nie ma omamów, a uwielbiany przez nią Sebastian skrywa okropną tajemnicę, której odkrycie może być dla Evie tragiczne.

Kim jest dziewczyna, którą widuje Evie? Jaką tajemnicę skrywa Sebastian? I jakie znaczenie ma w tym wszystkim naszyjnik, który Evie dostała od babci?

Paranormal romance, na szczęście bez wampirów ;) „Nieśmiertelny” to książka bardzo typowa dla tego gatunku, wciąga czytelnika niemalże od pierwszej strony i choć łatwo przewidzieć, co wydarzy się dalej, wcale nie ma się ochoty od niej oderwać. Nie całą fabułę udało mi się jednak przewidzieć (zwłaszcza zakończenie było inne niż sobie wyobrażałam), także tu mały plusik dla autorki za to, że nie pokierowała się jedynie utartym schematem.

Książka łatwo skojarzyła mi się z czytanym wieki temu „Domem Nocy” – szkoła pełna najróżniejszych tajemnic, istot paranormalnych, niecodzienne grono pedagogiczne… Ponadto fabuła również „nachodzi się” nieco z fabułą serii pań Cast – dziewczyny władające nad żywiołami próbują pokonać zło. Jednakże jest również wiele czynników, których w żaden sposób nie znajdziemy w Domu Nocy – dojrzała (w przeciwieństwie do Zoey) Evie, czy zupełnie inny typ romansu.

Niezwykle intrygującą postacią jest Sebastian. Kim jest, możemy się domyślić już na początku – choć nie jest to powiedziane wprost, możemy tak wnioskować z fascynujących pamiętników Lady Agnes, będących przerywnikami pomiędzy poszczególnymi rozdziałami właściwej powieści. Retrospekcje te nie są w żaden sposób nudne i pozwalają poznać przyczyny tego, co obecnie dzieje się w Wyldcliffe Abbey. Sama Lady Agnes daje się dzięki nim poznać jako mądra, zdolna do ogromnej miłości młoda kobieta, która dla swojego ukochanego jest w stanie poświęcić wszystko, co ma.

Wydanie jest dość ładne, błękitna okładka od razu przyciągnęła mój wzrok.

Polecam wszystkim, w szczególności fanom paranormal romance. Książka nie należy do tych, które odmieniają życie i pozostają na długie lata w pamięci, ale i tak warto się przy niej zatrzymać, by przenieść się na kilka chwil na magiczne wrzosowiska rodem z „Wichrowych wzgórz”.

Ocena: 4/6

czwartek, 21 września 2017

136. John Marsden - "Jutro 6. Cienie" [6]

z serii "Jutro"


Wydawnictwo Znak, 267 stron

Bohaterowie w dalszym ciągu ukrywają się przed wrogimi wojskami i zastanawiają się, jaki wykonać następny krok. Ich zainteresowanie wzbudza grupa dzieci, które poruszają się bez opieki i, podobnie jak oni, ukrywają się przed przeciwnikiem. Nastolatkowie postanawiają im pomóc. Okazuje się jednak, że to trudniejsze, niż się wydaje – maluchy są nieufne i, co najdziwniejsze, najwyraźniej wcale nie chcą pomocy…

„Cienie” to już przedostatni tom cyklu. Cyklu, który ani przez moment mnie nie nudził, przy którym naprawdę szybko mijał mój czas. Tak było także w przypadku tego tomu. Marsden mocno mnie tu zaskoczył: pozwolił czytelnikowi na moment oderwać się od wojny, walk i żołnierzy. Cóż, nie oznacza to, że te wątki w ogóle się nie pojawiają. Jednakże tym razem zdecydowanie odchodzą na dalszy plan. W szóstej części czytelnik razem z bohaterami walczy… z dziećmi. Nie jest to co prawda walka z użyciem karabinów i noży, jednakże jest równie stresująca i pochłaniająca. Bo dzieci nie ufają. Bo dzieci nauczyły się żyć same. Bo dzieci wolą umrzeć, niż powierzyć swoje życie komuś starszemu.

Wydaje mi się, że Marsden miał swój cel w tym, by jeden cały tom poświęcić dzieciom. Dzięki „Cieniom” pokazał, że nie tylko dorośli walczą. Że nie tyko dorośli cierpią. Na wojnie są też dzieci. Samotne, pozbawione opieki, gdyż ich rodzice zginęli lub zostali porwani. Opis tych dzieci był naprawdę przerażający. Człowiekowi żyjącemu w wolnym państwie, blisko swojej rodziny, ciężko uwierzyć, że coś takiego mogło spotkać małe dzieci. I że wojna była w stanie zmienić ich aż tak bardzo. Ale po głębszym zastanowieniu to wszystko staje się realne. Choć wolelibyśmy o tym zapomnieć.

Uwielbiam tę serię. Oprócz ciekawej opowieści o trudnych czasach w świetny sposób prezentuje wpływ wojny na psychikę człowieka – zarówno tego dużego, jak i tego małego.

Przede mną ostatni tom. Zapewne wojna się rozstrzygnie, któraś strona poniesie porażkę, a któraś zwycięży. Domyślam się jaki będzie koniec. Bez względu na to wiem jednak, że nawet zwycięstwo nie będzie w stanie wymazać z pamięci naszych bohaterów traumy, jakiej było im dane doświadczyć.

Ocena: 5/6

poniedziałek, 18 września 2017

135. Elizabeth Chandler - "Bratnie dusze" [3]

Z serii „Pocałunek anioła”


Wyd. Dolnośląskie, 256 stron

Ludzie traktują Ivy jak rozchwianą emocjonalnie niedoszłą samobójczynię. Tylko nieliczni znają prawdę na temat jej rzekomej próby rzucenia się pod pociąg. Sama nastolatka po tym traumatycznym przeżyciu na nowo zaczyna wierzyć w anioły, a co za tym idzie, dostrzega czuwającego nad jej bezpieczeństwem zmarłego Tristana. Od tej pory obydwoje próbują dowiedzieć się, kto stoi za wypadkami w życiu Ivy. A wróg jest bardzo blisko.

Czy ludzie uwierzą w końcu Ivy i staną po jej stronie? Jakie konsekwencje będzie miała miłość nastolatki i anioła?

Co za książka! Spośród trzech tomów serii, które do tej pory przeczytałam, ten spodobał mi się najbardziej. Walka dobra ze złem toczy się od pierwszej do ostatniej strony. Zadziwiło mnie, w jaki sposób autorka poprowadziła wątek romantyczny – jego zakończenie można interpretować jako słodko-gorzkie, nie jest takie, jakie myślałam, że będzie. 

Po lekturze nasuwa mi się pytanie: co autorka napisze dalej? Wiem, że istnieje następny tom; widziałam „Wieczną tęsknotę” w bibliotece i jestem pewna, że wypożyczę ją przy najbliższej okazji. Boję się jednak trochę, że będzie to część napisana „na siłę”, bo „Bratnie dusze” rozwiązują główny wątek i większość wątków pobocznych. Nie ma co jednak gdybać – trzeba się przekonać!

Wydanie podobne do pozostałych tomów, okładka ma znany już błękitny kolor, na okładce dwie postaci, kobieta i mężczyzna, który ma zawieszony na szyi zaakcentowany na czerwono klucz, będący jednocześnie „kluczem” do rozwiązania książkowej zagadki.

Ocena: 5/6

***

Zachęcam Was do polubienia os-meus-libros na facebooku [TUTAJ] :)

czwartek, 14 września 2017

134. Remigiusz Mróz - "Czarna Madonna"


Wyd. Czwarta Strona, 460 stron

Filip jest byłym księdzem. Wiedzie spokojne życie ze swoją narzeczoną, Anetą, kobietą, dla której zdecydował się zrezygnować z kapłaństwa. Sprawy komplikują się, gdy ginie samolot, którym na pielgrzymkę do Tel Awiwu leciała Aneta. Kontakt z maszyną urywa się nad Morzem Śródziemnym i nikt nie potrafi wskazać miejsca, w którym miałoby dojść do ewentualnej katastrofy. Filipowi nie pozostaje nic innego, niż pogodzenie się z ogromną stratą. Jednakże nagle w jego życiu zaczynają dziać się dziwne, trudne do wyjaśnienia rzeczy…

Po książkę sięgnęłam z dwóch podstawowych powodów: po pierwsze, od dawna miałam smaczek na tego typu literaturę, którą autor określił "horrorem religijnym"; po drugie natomiast autorem jest Remigiusz Mróz. I tyle.

Nie wiem, ile horroru znalazłam w tej powieści. Jednakże muszę otwarcie przyznać, że przez cały czas jej czytania towarzyszył mi niepokój. Po lekturze nasunął mi się wniosek, że być może osoby nie uznające istnienia Boga, a co za tym idzie również tej drugiej, ciemnej strony, mogą troszkę ponarzekać. Jednak ja, jako osoba wierząca, miałam ciary. A wiecie dlaczego? Bo takie rzeczy mogą się zdarzyć. Bo Szatan istnieje i cały czas nastawia ludzi przeciwko Bogu. Cały czas próbuje zasiać w nas zwątpienie. Istnieją dowody na to, że mają miejsce sytuacje, które przedstawia pan Mróz. Oczywiście mnóstwo tu fikcji literackiej, w końcu to powieść fabularna, a nie dokumentalna, ale jestem pewna, że w religijnych kwestiach autor oparł się na rzetelnych badaniach. I to jest przerażające. 

Jak zawsze muszę zwrócić uwagę na to, jak dokładnie przygotował się Remigiusz Mróz do swojej powieści. Podobne wrażenia miałam przy okazji czytania serii o Chyłce, ale tam rozległa wiedza Mroza na temat prawa nie dziwiła - w końcu obronił doktorat z prawa, ma wykształcenie w tym kierunku. Tutaj natomiast nasunęła mi się refleksja, że pan Remigiusz po prostu wie wszystko. :)

W ostatecznym rozrachunku nie uznałabym tej powieści za działo sztuki. Nie jest to najlepsza książka, która wyszła spod pióra Mroza. Zakończenie trochę mnie zaskoczyło i nie do końca spełniło moje oczekiwania, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że wręcz przeciwnie. Mimo wszystko i tak polecam. Przeczytanie tej książki może być ciekawym doświadczeniem.

Ocena: 5/6

niedziela, 10 września 2017

133. Anthony Horowitz - "Dom jedwabny"


Dom Wydawniczy Rebis, 304 strony


Od momentu, gdy obejrzałam trzeci odcinek czwartego sezonu mojego ukochanego Sherlocka z cudownym Freemanem i jeszcze cudowniejszym Cumberbatchem, czuję ogromną pustkę (brzmię żałośnie, wiem, zabieg celowy), dlatego też w celu jej wypełnienia postanowiłam powrócić do świata Doyle’a. Dokończyłam Zagadki Sherlocka Holmesa, przez które od pewnego czasu nie mogłam przebrnąć, a później sięgnęłam po książkę, która czekała na mnie na półce już niemalże od roku. Mowa o Domu Jedwabnym Anthony’ego Horowitza.

Z autorem spotkałam się już wcześniej, czytając inną „sherlockową” powieść o wdzięcznym tytule Moriarty (recenzja klik!). Pamiętam, że byłam zachwycona, chociaż tam akurat nie pojawił się Holmes sensu stricte, a jedynie jego godny naśladowca. A tutaj mamy Sherlocka. I Watsona. I skomplikowaną zagadkę, której rozwiązanie jest tak ohydne, że przeraża nawet samego detektywa-konsultanta. Ale może po kolei.

Sto lat po śmierci Johna Watsona, zgodnie z jego ostatnią wolą zostaje opublikowany zapis jednej z najobrzydliwszych spraw, przy których rozwiązaniu pomagał Sherlockowi Holmesowi. Początkowo zagadka wydaje się być dość niepozorną – pewien marszand prosi detektywa o radę, gdyż wplątał się w międzynarodową awanturę, której skutki odczuwa pomimo czasu, który już upłynął. Szybko okazuje się jednak, że jest to dopiero początek. W sprawę zaangażowanych jest zdecydowanie więcej osób, w tym również wysoko postawieni urzędnicy państwowi, co z kolei sprawia, że wszystkie dowody są skrzętnie ukryte...

Pan Horowitz po raz kolejny udowodnił, że cudownie orientuje się w świecie wykreowanym przez Arthura Conana Doyle’a oraz, co najważniejsze, potrafi go w niemalże idealny sposób odtworzyć. Powieść jest napisana z perspektywy niezastąpionego Watsona. Autor odwzorował charaktery głównych bohaterów; mamy zatem Sherlocka Holmesa, nieco oziębłego i bezuczuciowego (czy na pewno?), ale jednocześnie wybitnie utalentowanego i oddanego najbliższemu i prawdopodobnie jedynemu przyjacielowi, a także doktora Watsona, pozostającego w cieniu kompana, ale również sprytnego oddanego sprawie. A sprawa jest nie byle jaka.

Zagadka jest trudna. Trudna do tego stopnia, że nawet Mycroft, starszy brat detektywa, bezradnie rozkłada ręce i wspomina, że w razie kłopotów nie będzie w stanie pomóc Sherlockowi. A pomoc będzie potrzebna zanim się obejrzymy.

Nie mogłam się oderwać od czytania. Co prawda pod sam koniec zaczęłam podejrzewać, jaką tajemnicę skrywa deszczowy Londyn, ale i tak udało mi się to rozpracować jedynie w pewnym stopniu. Kto wie, może wpływ miały na to zdolności dedukcyjne, które rozwijam obserwując zarówno serialowego, jak i książkowego Holmesa?

A czy Wy jesteście ciekawi, co mogło skłonić Watsona do ukrycia swoich notatek na sto lat? Czym jest tytułowy Dom Jedwabny i jaką rolę odegra w życiu bohaterów? Czy Sherlock Holmes po rozwiązaniu tej zagadki nadal będzie tym samym człowiekiem? Jeśli chcielibyście poznać odpowiedzi na te pytania, gorąco zachęcam do lektury. Z kolei jeśli mieliście już w łapkach tę książkę, chętnie podyskutuję na jej temat w komentarzach!



Ocena: 10/10

***

Jestem! Odświeżyłam szablon i wracam do Was po bardzo długim czasie, z nadzieją, że jeszcze ktoś to zajrzy :) Udało mi się obronić tytuł licencjata i od października wracam na studia, tym razem po magisterkę. Mam nadzieję, że będę bardziej systematyczna i znajdę czas na bloga - a mam z czym do Was przychodzić! 
Pozdrawiam! :)

środa, 22 marca 2017

Czas wrócić?

Witajcie, o ile ktokolwiek z Was jeszcze tu zagląda :)

Nie pamiętam już, kiedy ostatnio dodawałam recenzję. Dużo się u mnie zmieniło, potrzebowałam przerwy od blogowania (nie od czytania, nigdy!), a później do śmieci poszedł mój twardy dysk z przygotowanymi na zapas recenzjami, co tylko było przypieczętowaniem tej długiej przerwy.

Ale teraz, po długim czasie, coraz częściej myślę o tym, jak bardzo brakuje mi blogowania! Więc wrócę. Może nie dziś, nie jutro, ale niebawem. Jestem na trzecim roku studiów i obecnie zmagam się z licencjatem, ale mam nadzieję, że uda mi się znaleźć czas i chęci, by użyć edytora do czegoś innego niż pisanie pracy dyplomowej. Brakuje mi Was, serio!

W planach mam przede wszystkim zmianę szablonu - ten jest znudził mi się do tego stopnia, że nawet nie mam chęci otwierać bloga. Odświeżę wygląd, koniecznie zajrzę do Was i wrócę. 

Czekajcie na mnie ;)

Pozdrawiam Was cieplutko :)
Szablon
©Sleepwalker
WS