wtorek, 24 marca 2015

126. J.R. Ward - "Mroczny kochanek" [1]

z serii "Bractwo Czarnego Sztyletu"


Wyd. Videograf II, stron 414

Ghrom – „szef” Bractwa Czarnego Sztyletu mającego ochraniać rasę wampirów przed pragnącymi ich śmierci Reduktorami, musi wykonać ostatnią wolę swojego zmarłego przyjaciela i pomóc przejść przemianę jego córce, Beth. Beth jest przerażona, gdy poznaje prawdę o świecie nieumartych, mimo to postanawia zaufać gburowatemu i niebezpiecznemu Ghromowi, zwłaszcza, że pomiędzy nimi od razu pojawia się niezwykła chemia… Tymczasem Korporacja Reduktorów robi wszystko, by pokonać Ghroma, a pojawienie się w jego życiu Beth wydaje się być ku temu idealną okazją.

Od razu muszę powiedzieć, że do tej książki podeszłam z dużą rezerwą. Kolejna książka o wampirach, na tylniej okładce opis, który nasunął mi na myśl połączenie erotyka z romansem… Nie przepadam za takimi książkami, więc nie spodziewałam się po „Mrocznym kochanku” niczego szczególnego. Jak oceniam książkę po jej przeczytaniu?

Książka rozpoczyna się przydatnym słowniczkiem, bez przeczytania którego czytelnik może się trochę pogubić. Dowiadujemy się między innymi, czym jest Bractwo Czarnego Sztyletu, czym różni się broniec o juchacza, czy też kim jest Pani Kronik. Okazuje się, że wampiry nie żywią się ludźmi, piją krew innych wampirów, a przemieniają się około 25. roku życia, samoistnie – czyli wampirem trzeba się urodzić. Uff, możemy trochę odpocząć od powszechnej wizji wampiryzmu.

Nie będę ukrywać, że na pierwszym miejscu wyeksponowany jest romans. Choć na początku odniosłam wrażenie, że związek Ghroma i Beth opiera się wyłącznie na seksie, to później autorka trochę pogłębiła tę relację, przez co stała się ona łatwiejsza do przetrawienia. Póki jesteśmy przy romansie… Scen erotycznych jest sporo. Są opisane szczegółowo, ale nie wulgarnie, wiec również czyta się nieźle. Szczerze mówiąc obawiałam się, że będzie ich o wiele więcej, więc tu jestem pozytywnie zaskoczona – bo w końcu co za dużo, to nie zdrowo.

Podobało mi się, w jaki sposób ukazana została relacja pomiędzy członkami bractwa. Ze scen, w których uczestniczą, aż kipi testosteron. Ich rozmowy się genialne, takie… męskie. Dokuczają sobie, żartują, zachowując się przy tym jak typowe samce, które znaczą swój teren i prężą muskuły. W momencie zagrożenia jednak momentalnie się jednoczą i są w stanie poświęcić życie dla innego brata. Ten wątek jest wspaniały i dzięki niemu książka naprawdę dużo zyskuje.

Język nie należy do zbyt wyszukanych, jest raczej swobodny. Czasem irytowało mnie, jak Ghrom próbował archaizować – niezbyt pasowało to do całości. Ponadto w dialogach – zwłaszcza w wypowiedziach mężczyzn – pojawiało się sporo wulgaryzmów. Z początku mi to przeszkadzało, później zwyczajnie przywykłam.

„Bractwo Czarnego Sztyletu” składa się z co najmniej dziesięciu tomów. Mam do nich łatwy dostęp, więc pewnie przeczytam – tom pierwszy nie był na tyle zły, bym od razu przekreślała resztę. Co nie zmienia faktu, że gdybym otwierając książkę miała większe wymagania, pewnie okropnie bym się zawiodła.

Polecam głównie fanom paranormal romance oraz opowieści o wampirach, lecz zaznaczam, że możecie poczuć się zawiedzeni – wszystko tak naprawdę zależy od Waszego gustu.


Ocena: 3+/6

3 komentarze

  1. Dawno do tej serii nie zaglądałam, trzeba chyba odświeżyć znajomość z nią ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy o tej serii nie słyszałam i chyba zbyt wiele nie straciłam.

    OdpowiedzUsuń

Przeczytałeś? Skomentuj! Chętnie poznam Twoją opinię. :)

Szablon
©Sleepwalker
WS