z serii "Bractwo Czarnego Sztyletu"
Wyd. Videograf II, stron 414
Ghrom – „szef” Bractwa Czarnego Sztyletu mającego ochraniać
rasę wampirów przed pragnącymi ich śmierci Reduktorami, musi wykonać ostatnią
wolę swojego zmarłego przyjaciela i pomóc przejść przemianę jego córce, Beth.
Beth jest przerażona, gdy poznaje prawdę o świecie nieumartych, mimo to
postanawia zaufać gburowatemu i niebezpiecznemu Ghromowi, zwłaszcza, że
pomiędzy nimi od razu pojawia się niezwykła chemia… Tymczasem Korporacja
Reduktorów robi wszystko, by pokonać Ghroma, a pojawienie się w jego życiu Beth
wydaje się być ku temu idealną okazją.
Od razu muszę powiedzieć, że do tej książki podeszłam z dużą
rezerwą. Kolejna książka o wampirach, na tylniej okładce opis, który nasunął mi
na myśl połączenie erotyka z romansem… Nie przepadam za takimi książkami, więc nie
spodziewałam się po „Mrocznym kochanku” niczego szczególnego. Jak oceniam
książkę po jej przeczytaniu?
Książka rozpoczyna się przydatnym słowniczkiem, bez
przeczytania którego czytelnik może się trochę pogubić. Dowiadujemy się między
innymi, czym jest Bractwo Czarnego Sztyletu, czym różni się broniec o juchacza,
czy też kim jest Pani Kronik. Okazuje się, że wampiry nie żywią się ludźmi, piją
krew innych wampirów, a przemieniają się około 25. roku życia, samoistnie –
czyli wampirem trzeba się urodzić. Uff, możemy trochę odpocząć od powszechnej
wizji wampiryzmu.
Nie będę ukrywać, że na pierwszym miejscu wyeksponowany jest
romans. Choć na początku odniosłam wrażenie, że związek Ghroma i Beth opiera
się wyłącznie na seksie, to później autorka trochę pogłębiła tę relację, przez
co stała się ona łatwiejsza do przetrawienia. Póki jesteśmy przy romansie… Scen
erotycznych jest sporo. Są opisane szczegółowo, ale nie wulgarnie, wiec również
czyta się nieźle. Szczerze mówiąc obawiałam się, że będzie ich o wiele więcej,
więc tu jestem pozytywnie zaskoczona – bo w końcu co za dużo, to nie zdrowo.
Podobało mi się, w jaki sposób ukazana została relacja pomiędzy
członkami bractwa. Ze scen, w których uczestniczą, aż kipi testosteron. Ich
rozmowy się genialne, takie… męskie. Dokuczają sobie, żartują, zachowując się
przy tym jak typowe samce, które znaczą swój teren i prężą muskuły. W momencie
zagrożenia jednak momentalnie się jednoczą i są w stanie poświęcić życie dla
innego brata. Ten wątek jest wspaniały i dzięki niemu książka naprawdę dużo
zyskuje.
Język nie należy do zbyt wyszukanych, jest raczej swobodny.
Czasem irytowało mnie, jak Ghrom próbował archaizować – niezbyt pasowało to do
całości. Ponadto w dialogach – zwłaszcza w wypowiedziach mężczyzn – pojawiało
się sporo wulgaryzmów. Z początku mi to przeszkadzało, później zwyczajnie
przywykłam.
„Bractwo Czarnego Sztyletu” składa się z co najmniej dziesięciu
tomów. Mam do nich łatwy dostęp, więc pewnie przeczytam – tom pierwszy nie był
na tyle zły, bym od razu przekreślała resztę. Co nie zmienia faktu, że gdybym
otwierając książkę miała większe wymagania, pewnie okropnie bym się zawiodła.
Polecam głównie fanom paranormal romance oraz opowieści o
wampirach, lecz zaznaczam, że możecie poczuć się zawiedzeni – wszystko tak naprawdę
zależy od Waszego gustu.
Ocena: 3+/6
Zupełnie nie dla mnie...
OdpowiedzUsuńDawno do tej serii nie zaglądałam, trzeba chyba odświeżyć znajomość z nią ;)
OdpowiedzUsuńNigdy o tej serii nie słyszałam i chyba zbyt wiele nie straciłam.
OdpowiedzUsuń