z serii "Sherlock Holmes"
Wyd. Rytm, stron 138
Doktor John Watson jest lekarzem wojskowym, który powrócił z
misji w Afganistanie w beznadziejnej kondycji zdrowotnej. Ma kłopoty finansowe,
więc rozpaczliwie poszukuje taniego mieszkania, by wyjść na prostą.
Nieoczekiwanie poprzez starego znajomego dowiaduje się o mężczyźnie
poszukującym współlokatora do niedużego mieszkania przy Baker Street 221B. Tym
oto sposobem John poznaje Sherlocka Holmesa, detektywa-konsultanta, który
wprowadza niemały zamęt w życie lekarza, angażując go w rozwiązywanie
kryminalnej zagadki z wykorzystaniem sztuki dedukcji, w której istnienie Watson
nie chce uwierzyć. Mężczyzna szybko zmienia jednak zdanie, całkowicie
zafascynowany nadzwyczajnością swego współlokatora.
Niech podniesie rękę ten, kto nigdy nie słyszał o Sherlocku
Holmesie! Jest ktoś taki? Historia genialnego detektywa oraz podążającego za
nim doktora Watsona jest tak znana, że nawet osoby nie mające pojęcia, kim był
Arthur Conan Doyle kojarzą, o jakich bohaterów chodzi.
Lubię czasem poczytać kryminały, powieści detektywistyczne, ale
szczerze się przyznaję, że nigdy nie zależało mi szczególnie na zapoznaniu się
z Holmesem. Z grubsza wiedziałam, kim jest, kiedyś grałam z siostrą w
detektywistyczną grę komputerową „Przebudzenie” (polecam!), urywkami oglądałam
jedną z nowszych ekranizacji, w której główne role grali Robert Downey Jr oraz
Jude Law. Ani jedno, ani drugie, nie rozbudziło we mnie chęci dokładnego
poznania historii dziwacznego dziada z fajką w zębach, za którym jak piesek
biega doktorek nie mający nic ciekawszego do zrobienia w życiu.
A później w recenzjach Marthy Oakiss (również polecam, zarówno
bloga, jak i booktuba!) zaczęły pojawiać się wzmianki o Sherlocku. Dotyczyły
głównie serialu BBC z Benedictem Cumberbatchem i Martinem Freemanem w rolach
głównych, ale z czasem Martha zaczęła również recenzować Sherlocka „pisanego”.
A mnie ciekawiło jedno: co takiego jest w Sherlocku, że wzbudził aż taką
fascynację? Najpierw obejrzałam serial.
Pierwszy odcinek, drugi… Szybko stwierdziłam: Sherlock Holmes jest niesamowity!
To fascynujący bohater, na dodatek świetnie grany przez Cumberbatcha (ten
głos!). Niestety, serial się skończył (póki co), a ja naprawdę niezadowolona
tym faktem zasiadłam do mini-wigilii, którą urządziłyśmy ze współlokatorkami w
akademiku. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że dzięki jednej z nich
pod naszą malutką choinką znalazłam „Studium w szkarłacie”!
Jeżeli ktoś z Was przetrwał mój pozbawiony ładu bełkot, to
naprawdę podziwiam – na swoje wytłumaczenie mam tylko to, że naprawdę
próbowałam się hamować i nie przekształcić tej recenzji książki w odę do serialu.
A to wcale nie było proste.
Szczerze się przyznam, że nie wiem, jak wyglądałaby moja recenzja,
gdybym nie sięgnęła przed lekturą po ekranizację. Jako że zawsze uważałam
Sherlocka Holmesa za „dziwacznego dziada z fajką w zębach” (Boże, cytuję sama
siebie), to na pewno byłaby bardziej obiektywna, niż w momencie, gdy czytając o
dziewiętnastowiecznym Londynie przypominam sobie podobne sceny w wykonaniu Bena
(który dziadem raczej nie jest). Czasu jednak nie cofnę, serial obejrzany, więc
obiektywne patrzenie na książkę jest utrudnione.
„Studium w szkarłacie”
jest bardzo cienką książką, ze stosunkowo dużą czcionką, więc od razu możecie
się domyślić, że czyta się szybko. Na początku poznajemy doktora Johna Watsona,
wojskowego lekarza, powracającego do zdrowia po misji w Afganistanie. Pierwsza
część książki jest przedrukiem jego dziennika, w którym opowiada o tym, jak
poznał Holmesa. Rozwiązują razem pierwszą zagadkę. Watson nie może wyjść z
podziwu: skąd Sherlock to wszystko wie? Rozejrzał się po miejscu zbrodni i w y d e d u k o w a ł, że zabójca miał
rumiane policzki. Dziwne? Dziwne, do czasu, aż Sherlock wyjaśnia co, jak i
dlaczego, a Ty pukasz się w czoło i myślisz „No jasne, przecież to oczywiste!”.
I właśnie taka jest pierwsza część książki. Przeczytałam ją w godzinkę, pełna
podziwu dla autora (tak, autora) za to, że stworzył tak niezwykły sposób
rozwiązania zagadki, znacząco różniący się od sposobów postępowania policji czy
innych detektywów.
W drugiej części książki, według mnie nieco nudniejszej, ale
również przeczytanej przeze mnie bardzo szybko, poznajemy historię mordercy i
motywy jego postępowania. Jest to świetnym uzupełnieniem części pierwszej i
dokładnie wszystko wyjaśnia, rozwiązując niejasne wątki.
Sherlock Holmes jest intrygującym bohaterem. Bardzo chętnie –
już nawet nie tylko przez wzgląd na serial – poznam inne opowieści o detektywie
i towarzyszącym mu doktorze Watsonie. Polecam każdemu zapoznanie się z
twórczością Doyla; jest łatwa w odbiorze, czyta się szybko, akcja gna do
przodu… Zachęcam!
Ocena: 5/6
Czuję się taka wpływowa ^^ Cieszę się, że Sherlock Ci się spodobał i widzę, że mamy podobne odczucia na temat tej pierwszej nowelki. Teraz możesz śmiało do mnie dołączyć i szerzyć uwielbianie do Sherlocka i głosu Benedicta :P
OdpowiedzUsuńZ największą przyjemnością :p
UsuńZ tym panem akurat miałam mało do czynienia :)
OdpowiedzUsuń